#ZajaraniRowerem – trzech niegroźnych panów po 40-ce. Jacek, Waldek i ja – Zachar
Wzdłuż Nysy i Odry.
Od dawna chcieliśmy. Niby nie tak znów oryginalnie, ale przecież nie założyliśmy sobie, że będziemy jak Tony Halik roweru, tylko, że po prostu będziemy mieć z tego radość. I się spocimy.
Dzień -1 to dzień organizacyjny. Przykręcamy bagażniki, na to ładujemy sakwy (śmiesznie wygląda rower MTB z bagażnikiem). Checklista – wiecie, powerbanki, okulary, rękawiczki, dętki, migomat, gumówka i wszystkie inne niezbędne pierdoły mniej lub bardziej potrzebne. So far so good…
Dzień 0.
Wyruszamy z Waldkiem z naszej pięknej podwrocławskiej wsi i jedziemy po Jacka do Wrocławia. Pakujemy kolegę, podziwiamy jego nowy rower i lecimy do miejscowości Hradek nad Nysou. Tam mamy nocleg w pensjonacie o intrygującej nazwie La Campagna. Obiecałem sobie, że zapytam Panią o tę nazwę, ale oczywiście zapomniałem. Może następnym razem…
Sam pensjonat jest ok. Ma nowoczesne pokoje, jest czysto i schludnie. Generalnie OK. Fotka powyżej, na początku.
Rozpakowaliśmy się, spacerek, kolacja w restauracji o równie ciekawej nazwie – Camelot. Jakoś nie bardzo czesko w tych Czechach… Ale jedzenie dobre, polskiego menu brak, wesoła kelnerka, od której Niemcy próbują wyciągnąć jak będzie „czy mogę się z Tobą umówić” po czesku. Dziewczyna mówi im bez wahania i cieszy się w sumie nie wiadomo z czego…. Może męża szuka… 
Po kolacji wracamy do hotelu i idziemy spać. W końcu rano wyjazd.
Dzień 1
Jemy śniadanie w pensjonacie – można kupić za 3Euro. Może nie jest to śniadanie mistrzów, ale głodny człowiek raczej nie wyjdzie. I Pilznerek jest do śniadania:))
I w końcu długo oczekiwana chwila – wyjeżdżamy.
Szukamy drogi, trochę na czuja, zanim włączymy navi. Idzie raz gorzej, raz lepiej i po paru dopytkach czujemy, że to jest to, bo widzimy taki oto znak (na tle Waldemara)